Moc modlitwy na afgańskim froncie
Świadectwo wydane przez byłego porucznika lotnictwa w armii radzieckiej, uczestnika wojny w Afganistanie.
Drodzy przyjaciele!
Witam was chrześcijańskim pozdrowieniem "Pokój Wam". Na wstępie chcę opowiedzieć coś o sobie jednocześnie przeczytać parę słów z tej świętej Księgi Słowa Bożego. Pragnę razem z wami podzielić się tym, co zrobił w mym życiu Jezus. Przeczytam z Biblii Łukasza 8:27-33, 38-39 „A gdy wyszedł na ląd, zabiegł mu drogę pewien mąż z miasta, który był opętany przez demony i od dłuższego czasu nie nosił odzienia i nie mieszkał w domu, lecz w grobowcach. A gdy ujrzał Jezusa, z krzykiem padł przed nim i donośnym głosem zawołał: Cóż ja mam z tobą, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Proszę cię, nie dręcz mnie, Gdyż nakazywał duchowi nieczystemu, by wyszedł z tego człowieka. Od dłuższego, bowiem czasu szarpał nim, a choć go wiązano łańcuchami i trzymano w pętach, on rwał te więzy, a demon pędził go na pustynię. Zapytał go, więc Jezus: Jak ci na imię? A ten rzekł: Legion, gdyż wiele demonów weszło w niego. I prosiły go, aby im nie nakazywał odejść w otchłań. A było tam duże stado świń, pasące się na górze. I prosiły go, aby im pozwolił w nie wejść. I pozwolił im. Gdy demony wyszły z tego człowieka i weszły w świnie, rzuciło się całe stado z urwiska do jeziora i utonęło. (…) A mąż ten, z którego wyszły demony, prosił go, by mógł być z nim. Lecz On odprawił go, mówiąc: Wróć do domu swojego i rozpowiadaj, jak wielkie rzeczy uczynił ci Bóg. I odszedł, rozpowiadając po całym mieście, jak wielkie rzeczy uczynił mu Jezus”. Przeczytawszy te słowa, ja również chcę opowiedzieć, co uczynił ze mną Bóg, dlaczego ja dzisiaj stoję tu przed wami i dlaczego w moich rękach trzymam Biblię? Niedawno przeczytałem wzmiankę (notatkę) o II wojnie światowej. Opowiada się w niej o tym jak pewien dziennikarz odwiedził pewną wieś. Zdziwił go jednak fakt, że owa wieś była zupełnie wyludniona, choć budynki były nienaruszone. Jadąc dalej w odległości kilku kilometrów od tej opuszczonej wsi, zobaczył ludzi mieszkających w obozowisku pod gołym niebem, narażonych na niekorzystne warunki atmosferyczne. Zastanowił się nad tym, dlaczego ci wszyscy ludzie nie siedzą sobie w ciepłych domach, ale koczują w polu i mokną na deszczu? Spotkawszy pewnego starszego człowieka poprosił o wyjaśnienie. Staruszek ten okazał się niezbyt rozmownym człowiekiem, ale zaprowadził dziennikarza do centrum wioski w pewne miejsce. Pokazał mu bombę, która nie wybuchła a jedynie z jej środka - rozlegało się tykanie zegara.
Oczywiście dziennikarz nie miał już żadnych pytań. Przekonał się, że bomba mogła wybuchnąć w każdej chwili. Kiedy opuszczali to okropne miejsce męszczyżna jeszcze raz się obejrzał i zobaczył wróble, które beztrosko obsiadły bombę? Ptaki głośno ćwierkając podskakiwały na jej stalowym korpusie. Zrobiło mu się żal ptaków i krzykiem starał się je spłoszyć. One jednak nie reagowały przedłużały swoje zabawy. Przecież przeświadczeniu ich przeświadczeniu było to zwyczajne żelazo. Drodzy przyjaciele, przeczytana historia, wryła się głęboko w moją pamięć.
Pomyślałem, że niektórych ludzi powinniśmy porównać do tych wróbli. Tacy ludzie często mówią: „O! Jakim Bogu ty mówisz, czy można dziś wierzyć w Boga? Przecież to wszystko bzdura" Ja również w Niego nie wierzyłem aż do 34 roku życia. Także i ja byłem podobny do tych wróbli, które tylko krzyczą: „czy mogą być u nas jakieś bomby?!” Dzieciństwo i młodość oraz droga na szczyt Pamiętam dobrze jak będąc pięcioletnim brzdącem wskakiwałem na plecy mojej babci, która klęcząc modliła się, a ja wykrzykiwałem - „ Babuniu a w jakiego ty Boga wierzysz. Czy musi się koniecznie wierzyć Boga?” Babcia jednak starała się mnie przekonać o tym, iż Bóg istnieje. Moi rodzice to prości robotnicy. Nic nigdy na temat Boga mi nie mówili. W szkole do klasy chodziła ze mną dziewczynka, która wierzyła w Boga. Bardzo jej z tego powodu dokuczałem. To właśnie ja wypowiadałem najwięcej złorzeczeń i obraźliwych słów pod jej adresem. Starała się mnie unikać chowała się po kątach i cicho płakała.
Bardzo nie lubiłem chrześcijan uważałem ich za ludzi i ograniczonych i chorych. Po ukończeniu szkoły średniej zdałem do wojskowego studium a moje marzenia zostania lotnikiem stały się faktem. Otrzymałem stopień podporucznika, a w kiszeni leżała partyjna legitymacja. Wydawało mi się, że cały świat stanął przede mną otworem. Sława, dobra materialne w dodatku trafiłem do wspaniałego pułku. Latałem tysiące godzin, setki razy podnosiłem w podniebne przestworza samoloty już trzeciej generacji. Obowiązki oficera wykonywałem bardzo sumiennie Cieszynem się poważaniem i szacunkiem, byłem lubiany zarówno przez znajomych jak i członków kolektywu. Podlegało aż 70 oficerów. Wielu z ich mówiło mi: „Eugeniuszu poważamy i cenimy cię, dlatego, że nie rwiesz się do sławy i „ gwiazdek, lecz na uwadze dobro swoich podopiecznych. Ludzie na ogół w swoich rozumowaniach są podobni do siebie i aby w coś uwierzyć muszą tego dotknąć i zobaczyć. Ja również od nich nie odbiegałem. Zawsze szukałem logicznych wyjaśnień w danej sytuacji, w jakiej przychodziło mi się znaleźć i zawsze je znajdowałem. Lecz z biegiem czasu w moim życiu trafiały się takie sytuacje, które w żaden sposób nie mogłem wyjaśnić. Chociaż bardzo się starałem zrozumieć niektóre rzeczy, nic nie wychodziło, dlatego, że jakaś siła wchodziła, w moje życie i przestawiała te sytuacje. Od tej pory coraz bardziej zamyślałem się nad tym.
Na afgańskim froncie Przyszło mi również walczyć w Afganistanie i zabijać ludzi. I właśnie tam zaczęły się ze mną dziać pewne dziwne, niezrozumiałe rzeczy. Proszę sobie wyobrazić: miałem wspaniałą załogę, składającą się z trzech pilotów. Gdy w czasie afgańskich nalotów pociski trafiały w nasz helikopter i uszkadzały urządzenia sterownicze, a nam zawsze udawało się wylądować na naszym lotnisku w bazie. Uważaliśmy przy tym, że to dzięki naszym umiejętnościom. Bywało nawet tak, że potrafiliśmy na jednym silniku wrócić do sztabu. Ja czyniłem starania by wyjaśnić te wypadki, ale wszystko to - składałem na ręce naszej umiejętności. Sensacja tego wydarzenia tkwiła w tym, to, co udawało się nam, jeszcze nikomu nie udało dokonać. Jednak nadszedł taki moment, którego nie byłem w stanie wyjaśnić. Nie do wyjaśnienia dla mnie była sytuacja, dzięki której zostałem zachowany przy życiu.
Gdy pewnego dnia lecieliśmy przez teren wroga, w dole pod nami nasi żołnierze przeczesywali dolinę szukając duszmanów (tunylców, a właściwie partyzantów), którzy przechodzili przez szczelinę z Pakistanu. Moje zadanie polegało na tym, abym osłaniał żołnierzy biorących udział w tej akcji. Nagle odczułem jak mój bojowy śmigłowiec zakołysał się na tyle silnie, że bardzo trudno było nim nadal sterować. Jednak zdążyliśmy przekazać naszemu naprowadzającemu znajdującemu się w bazie naziemnej, że zostaliśmy trafieni i zmuszeni jesteśmy wracać na lotnisko. Mieliśmy namiar punktu ogniowego, na który należało zwrócić szczególną uwagę.
Kiedy przylecieliśmy na lotnisko, opowiedzieliśmy o punkcie ogniowym, jaki uszkodził naszą maszynę niszcząc urządzenia sterownicze na ogonie? Ten dobrze zamaskowany punkt pochłonął wiele istnień ludzkich. Po pewnym czasie wykonujemy kolejne bojowe „zajście”. Wówczas potrzebna była nam dosłownie chwila, aby wejść na bojowy kurs i zniszczyć ten ogniowy punkt wroga. Gdy zostało nam około 400 m do osiągnięcia celu, nagle gęste czarne chmury zakryły góry. Znowu pomyślałem: przecież w okresie mojego pobytu w Afganistanie nigdy nie widziałem chmur? Potem zrozumiałem, że gdyby nie one to, duszman, który był przykuty do swojego stanowiska rozniósłby nas doszczętnie.
Ponownie stwierdziłem, że miałem szczęście, choć teraz doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie szczęście, lecz to Bóg mnie ratował. Również i wtedy, gdy kula wystrzelona z 8 metrów tylko oparzyła mi nogę, myślałem, że mam szczęście. Przyjaciele mówili: „Eugeniuszu, w czepku się urodziłeś? W Afganistanie straciłem 30 swoich najlepszych żołnierzy.
Cudem ocalony
A oto wydarzenie, które miało miejsce pod Czatą. Wykonywaliśmy lot na bardzo niskim pułapie, gdy nagle w moim kierunku zaczął zbliżać się drugi helikopter, postało mi tylko jedno wyjście - skręcie w lewo, i wówczas mogłoby zginąć sześciu ludzi. Dowódca drugiej załogi, zauważywszy awaryjną sytuację, również zaczął skręcać w bok. I nagle mój helikopter wpadł w jakąś siatkę. Była to linia wysokiego napięcia. Pierwsza moja myśl była następująca –„to już śmierć”. Jeszcze nie było takiego wypadku, aby pilot wpadł w taki karambol i wyszedł z tego cało. Nagle, silny wybuch”... popiół pada na ziemię... Ja czekam... Wstrząs za wstrząsem i moja maszyna uwolniła się od tych drutów... I w efekcie znów szczęśliwie wylądowałem na lotnisku.
Następnego dnia spotkałem się z przedstawicielem brygady remontowej przekaźników. Długo patrzyli na mnie, wreszcie jeden z nich przemówił: „Synu, to cud, nie wierzymy własnym oczom, że ty żyjesz. To jest po prostu cud. Zawdzięczając przesmykowi, jaki był między drutami mogłeś się wydostać. W żadnym wypadku nie byłbyś w stanie przerwać tak grubego drutu." Długo potem myślałem, co się ze mną dzieje skąd się bierze ta pomoc. Z całą pewnością wiem, że to Bóg mnie ratował z każdej opresji. Gdy byłem uczniem 9 klasy poznałem dziewczynę, która przyszła do naszej klasy. Bardzo mi się spodobała i zainteresowałem się nią. I od razu wielkie rozczarowanie - ona była osobą wierzącą.
Postawiłem, więc sobie za cel wyciągnąć ją z tego religijnego odurzenia. Stajałem się przekonać, Tanię, że żadnego Boga nie ma, lecz ona przekonywała mnie w zupełnie innym kierunku. Z czasem zakochaliśmy się w sobie a następnie pobrali. A więc teraz moja żona miała ciężki orzech do zgryzienia. Wiedziała dobrze, że porucznikowi z legitymacją partyjną będzie trudno mówić o Bogu. Zostałbym ateistą i nigdy bym Go nie przyjął, gdyby nie różne trudne problemy, jakie coraz częściej przychodziło mi rozwiązywać.
Tania zauważywszy jakiś problem zamykała się -w pokoju, klękała z wyciągniętymi rękami prosiła: "Boże! daj się mu poznać!" Kiedy latałem" już w ostatnim roku coraz częściej zdarzały się wypadki? Przez okres piętnastu lat nie miałem w górze żadnych awarii a teraz były one nagminne. To zatrzymała się praca silnika, to znów samolot zapalał się w powietrzu, ale ja zawsze wychodziłem obronną ręką. Nieraz miewałem tylko 40 sekund, aby pokonać obojętnie, jaką wysokość i wylądować. Nie wiem ile łez wylała moja Tania, ale doskonale wiem, że tych łez było dostatecznie dużo, aby Bóg przekształcił je w chmury, jakie wówczas stanęły na mojej drodze.
Ręce, które żona wznosiła do Boga i jej modlitwy strzegły mnie i utrzymywały moją maszynę w powietrzu. Dzięki modlitwom mojej żony zostałem przy życiu, a w rękach moich teraz trzymam nie ster samolotu, lecz Biblię, którą głoszę wszystkim wokół: na stadionach, w parkach, salach kinowych, na dworcach i w pociągach. Jestem wdzięczny Bogu, że dzisiaj jestem innym człowiekiem. Zostawiłem złe nawyki papierosy, napoje alkoholowe. I stało się to dzięki temu, że, wziąłem do rąk Biblię! Jak wiele, może z człowiekiem uczynić Bóg? Nie wstydzę się mówić o Bogu i nie tylko wierzę, lecz mam niezbite dowody, że On jest, mieszka w moim sercu i mnie prowadzi. Przychodziłem do Niego długie lata. Lecz w końcu otworzył moje oczy.
W Biblii jest napisane: "Ludzie, macie oczy, ale nie widzicie, nacie uszy, ale nie słyszycie". Do wszystkiego starałem się podchodzić w nowy sposób, zupełnie, inaczej. Czasami zamyślałem, się tym, dlaczego nasz były Związek Radziecki wyrzekł się Boga. Przecież było nawet powiedziane, że Bóg jest nam niepotrzebny - "Bez Boga szersza droga"- mawiali komuniści. Biblia mówi: "Szeroka droga to ta, która prowadzi do zguby, wówczas przypominałem sobie jak pewnego razu na pożegnanie Regan powiedział do Gorbaczowa: Będę się za ciebie modlił, niech cię Bóg błogosławi." Nie mogłem pojąć jak osoba na tak wysokim stanowisku państwowym, mówi o jakimś Bogu? Teraz wiem, że On wszystko może." Drodzy, pamiętajcie, że kiedy ludzie wołają do Boga, ich życie radykalnie się zmienia.
Życie jest nam dane po to abyśmy znaleźli drogę do Nieba. W Biblii powiedziane jest: „rób, co chcesz, żyj tak jak chcesz, lecz wiedz, że kiedyś umrzesz, a potem sąd. Amen! Przyjaciele, uczyńcie tak jak ja uczyniłem. Wcześniej trudno, było mi uwierzyć w Boga, ale znajomi, z którymi poznała mnie moja żona Tania, mówili mi tak: „Eugeniusz - powiedz tak- Boże, nie wiem czy Ty jesteś? Ale jeśli istniejesz to proszę daj mi się poznać, i On z pewnością to uczyni. Niewiele czasu potem, On otworzył moje oczy. Dziś jestem nie tylko szczęśliwym człowiekiem wierzącym w Chrystusa, lecz mam jeszcze niezbite dowody na Jego obecność w moim życiu. Niech Bóg Was błogosławi, Jemu niech zanosi się Chwała za wszystko. Amen!
artykuł zaczerpnięty z chrześcijańskiego czasopisma DPŻ
oprc. reedycja Jan Stypuła